17 czerwca 2016

[77] "Nie ma geniuszu bez ziarna szaleństwa."

Imię: Spieluhr
Pseudonimy: Melodyjka/Melodia, Pozytywka, Spielu
Wiek: Stąpa po ziemiach tego świata wystarczającą ilość czas by nabyć doświadczenia w życiu.
Rasa: Verhen
Pochodzenie: Daleko stąd, podróży nie liczy się w dniach, ani tygodniach lecz w miesiącach i latach.
Miejsce w hierarchii: Na razie uczeń na Szamana.

Wygląd:  Pod postacią Verhena, samiec osiąga w kłębie około 154 centymetrów, czym zrównuje się z większością koni. Jego futro jest krótkie, szarobrązowe. Akwamarynowe znaki większość czasu są "wygaszone" jedynie podczas silnych emocji, używania magii nekromantów lub przeprowadzania rytuałów jaśnieją światłem, rozświetlając postać wilka. Jego oczy są dwukolorowe: białko ma kolor różu, tęczówka jest jasnoniebieska tak jak znaki, źrenica jest pod postacią krzyża.Język ma kolor znaków. Zęby, a także pazury przednich łap są jadowicie zielone, pazury tylnych łap, jak również wypustki na żebrach są różowe. Na przedniej lewej łapie posiada znak rodu królewskiego, trzy ciemnoniebieskie kreski, łączące się jednym końcem ze sobą z których czasem wypływa gęsta, niebieska maź. Oczy otoczone są wieloma czarnymi maskującymi kreskami, a na udzie posiada znak krzyża z dodatkowymi liniami otoczony kroplami. Nie oznacza on absolutnie nic, jest aby był. Pojawił się podczas jednej z zabaw w nekromantę podczas dzieciństwa i tak już pozostał.
W postaci Licha przybiera formę kościotrupa obleczonego zasuszoną skórą oraz mięsem. W nagiej czaszce, w miejscu oczodołów płoną dwa akwamarynowe punkty, będące znakiem rozpoznawczym. Długi płaszcz ozdobiony metalowymi oraz kościanymi elementami otacza kark Nekromanty, jeszcze go powiększając wzrostowo.


Charakter: Spieluhr, pomimo swojego dziecinnego charakteru, docenia i podziela powagę potrzebną do odprawiania rytuałów szamańskich. Potrafi przerwać wybuch wesołości i śmiechu gdy zacznie się temat na tyle poważny by tego wymagał.  Nie jest zadowolony, kiedy ktoś wypomina mu błędy i stara się je poprawiać. Jest dosyć drażliwy na punkcie swojej historii, ale jeśli do kogoś się przyzwyczai, opowie mu ją z własnej, nieprzymuszonej woli co bedzie oznaką dużej sympatii. Jest ciekawy świata i nie przejmuje się konsekwencjami jeśli uprze się jakiegoś celu, by osiągnąc to co chce potrafi po tym dojść nawet po trupach, co jednak rzadko się zdarza. Ze starcia, czy to fizycznego, psychicznego czy potyczki slownej umie wycofać się w momencie gdy wie, że to nie ma sensu lub gdy jest na przegranej pozycji.

Umiejętności:

Jako szaman posiada kilka zdolności:
- Znajomość ziół i warzenia mikstur. Jak każdy  szaman musi to umieć. Jest to jego obowiązek. Opanował tę "sztukę" do perfekcji jednak na innych roślinach. Z powodu zawitania na nowe tereny, te rośliny będzie musiał poznawać na nowo i testować sam na sobie by przydał się Stadu.
- Podróż po świecie umarłych. Wprowadzając się w trans może odbyć podróż po podziemiu, ubłagać duchy o pomoc w walce lub zaskarbić ich przychylność podczas polowania stada.
- Rozmowa z duchami. Może je wypytać o to, czy bogowie są zadowoleni z ofiar, czy nikt im się nie naraził, poprosić duchy o błogosławieństwo. Często z nimi rozmawia, dowiadując się ciekawych rzeczy dotyczących bogów i terenów, na których znajduje się stado.
Jako lich:
- Ożywienie zmarłej istoty. Potrafi przywrócić martwego do żywych, lecz ma to swoją cenę - ożywieniec staje się posłuszny rozkazom Spielhura, zostaje jego sługą. Nie ma własnej świadomości i jest całkowicie oddany nekromancie.
- Względna nieśmiertelność. Względna, ponieważ by go zabić trzeba zniszczyć jego duszę, która znajduje się w Relikwiarzu. Jeśli ciało Licha zostanie zniszczone, po pewnym czasie zregeneruje się i powróci do poprzedniej formy, nawet jeśli kości zostały rozdzielone bądź spopielone.
- "Armia umarłych". Jest to zdolność "specjalna" Licha czy nekromanty - Spieluhr może wezwać do walki poległych wojowników lub innych zmarłych na pobliskich terenach. Według samego samca najlepiej nadają się do czerpania umarłych żołnierzy cmentarze lub też pola dawnych krwawych bitew. Nie użył jeszcze tej umiejętności nigdy w życiu. Na razie trenuje ją, wskrzeszając grupy martwych zwierząt.
   
Inne: Czyli wszystkie szczegóły, ciekawostki
- Jego Relikwiarz jest ukryty, nawet sam Spieluhr nie wie, gdzie. Pozbawił się wspomnień na jego temat, by nikt nie mógł go znaleźć i zniszczyć. Tak sobie sprawił wieczne życie.
- Jego totemem w świecie duchów jest Srebrny Tygrys o imieniu Arsat. Czasami udaje mu się przejść do świata żywych, gdzie przyjmuje postać taką jak w podziemiu, lecz jest niematerialny. Dotąd udało mu się tylko raz ucieleśnić.
- Mieszka w jaskini oddalonej od głównych by tam spokojnie mógł zajmować się swoimi sprawami.
    Nick na chacie:  Spieluhr

HISTORIA


- Wiadome jest, że władcą zostanie Adios. Jako pierworodny jest pierwszy w kolejce do tronu.
Dumny władca przyglądał się dwójce dzieci bawiących się na podwórzu.
-Jeśli Spieluhr wykaże się większymi zdolnościami, inteligencją i rozwagą, można by zmienić prawo..
Żona władcy, a zarazem matka owych dzieci trzymała kciuki za młodszego syna. Mało mu się w krótkim życiu udawało, jasnowidz przewidział mu część przyszłości widzianej w ciemnych barwach.
~*~*~
Zaśmiał się głośno, chowając za drzewem. Zasłonił usta dłonią, próbując uciszyć śmiech, jednak mu się nie powiodło. Brat go znalazł, pacnął w ramię.
- Gonisz!
Dzieci, śmiejąc się, pobiegły  do rodziców. Spieluhr przytulił się do matki, Adios do ojca. Rodzice pogłaskali je po głowach, uśmiechając się szeroko.
~*~*~
Nienawiść. Czuł do swojego brata nienawiść. Bo niby jakim prawem to on przejmie tron? Takim, że urodził się wcześniej!  Wściekły, naciągnął kaptur na głowę. Wyszedł z zamku, żwawym krokiem ruszając do królewskiej biblioteki znajdującej się w publicznej bibliotece, jednak umiejętnie ukrytej. Trzeba było znać specjalny znak i hasło, trzeba było wiedzieć do kogo się zgłosić. A on to wiedział i korzystał z tego bardzo często. Największym zainteresowaniem darzył księgi o nekromancji,  trujących roślinach i różnego rodzaju rytuałach. Od kilku miesięcy próbował ożywiać drobne zwierzęta. Większość razy mu się udało, wiadomo, dużo prób zakończyło się niepowodzeniem.
~*~*~
Ożywiony trup, będący niegdyś wilkiem wsunął pysk między framugę a drzwi. Nie czując zagrożenia, wszedł do pokoju, podchodząc blisko wielkiego łoża, na którym spadł chłopak. Chwilę potem łeb zombie potoczył się po podłodze odcięty jednym, czystym ruchem. Po chwili ze wskrzeszonego zwierzęcia został tylko proch.
Spieluhr zaklął wściekły. Jego pionek został zabity, chociaż Adios wydawał się spać.
~*~*~
Kilka kolejnych prób zabicia Adiosa skończyło się klęską. Odkryto głównego zamachowca.
- Skazuję go na śmierć poprzez ścięcie. Egzekucja odbędzie się jutro w południe na głównym placu.
Stary władca wypowiedział te słowa z ciężkim sercem. Wydał wyrok śmierci na swojego młodszego syna, na Spieluhra, ulubieńca żony, która teraz płakała, widząc jak jej ukochane dziecko klęczy przed ojcem, z dłonią przytrzymującą jego kark, dłońmi skutymi za plecami. Nikt jednak, oprócz jednej ze służek, nie dostrzegał delikatnego uśmiechu na twarzy Pozytywki.
~*~*~
Kobieta weszła do celi, wbijając spojrzenie szmaragdowych oczu w więźnia.
- Stanie się tak jak uzgodniliśmy. Trumna zrobiona ze starego, spróchniałego drewna spocznie pod płytką warstwą ziemi.
Spieluhr kiwnął delikatnie głową, przechylił ją, czując na policzku ciepłą dłoń służącej z zamku ojca. Ah, te baby. Wystarczy jedno łagodne spojrzenie, uśmiech, czułe słówka, a one od razu padają do stóp i wykonują posłusznie rozkazy.
~*~*~
Kat uniósł topór, biorąc zamach. Wycelował idealnie, ostrze weszło gładko między kręgi, odcinając głowę młodszego z braci z rodziny królewskiej. Mimo oczekiwań, nie było żadnej fontanny krwi. Gęsta, czerwona ciecz wypłynęła leniwie z żył, brocząc pień, na którym żywot straciło wielu innych ludzi. Głowa potoczyła się po deskach, zatrzymując chwilę potem. Błękitne oczy patrzące na ciekawskich gapiów przyglądających się ceremonii wydawały się na wpół żywe, wargi ułożone były w delikatnym uśmieszku. Przez tłum przeszedł cichy szmer.
~*~*~
Zaczerpnął powietrza, otwierając gwałtownie oczy. Ciemność. Jedynie to widział, nic więcej. Przerażony uderzył dłonią w wieko trumny. Uszkodzone drewno z łatwością ustąpiło pod wpływem uderzenia, niewielka ilość ziemi spadła Spieluhrowi na klatkę piersiową. Uspokojenie się wymagało od niego dużego nakładu sił. Zamknął oczy, ponawiając uderzenia w drewno.
Wydostając się z grobu, wziął głęboki oddech. Cieszył się świeżym powietrzem, którego nie miał od ponad dwóch dni. Niby krótki okres czasu, ale dla niego ciągnął się wieki.
~*~*~
Drzewa szumiały, poruszane lekkim wiatrem. Ptaki śpiewające do tej pory umilkły gwałtownie. Przybysz ukłonił się młodemu władcy po którego bokach stali strażnicy, służące i piękne psy myśliwskie.
- Kazano mi przekazać Wam wiadomość, Panie.
Wędrowiec ściągnął z głowy kaptur, wycelował kuszę w serce brata i zwolnił bełt. Nowy władca zareagował szybko, wydał krótki rozkaz. Miecz świsnął odcinając Spieluhrowi rękę, tuż przy łokciu, służąca rzuciła się, by zasłonić swego pana przed śmiercionośnym pociskiem. Ta sama, która dopilnowała, by młodszy brat powrócił do żywych.
- Witaj, Braciszku. Mam nadzieję, że gdy się spotkamy, będę o wiele potężniejszy.
Głośne rżenie konia zmieszało się z krzykami, rozkazami i wściekłym ujadaniem psów. Początkujący nekromanta wskoczył na grzbiet koniowatego, którego żebra były widoczne, tak jak i wiele innych kości. Łeb zaś trzymał się tylko dzięki magii, same kości, w oczodołach dwa niebieskie, świecące punkty.
Tętent kopyt umilkł chwilę potem, zagubiony w lesie. Spieluhr raczył wykonać taktyczny odwrót. Nie miał dość sił, by po kolejnej śmierci wrócić do żywych. Wolał się ukryć.
Brat jego wyszedł z tego bez uszczerbku na zdrowiu, szczęśliwie włada królestwem swego ojca.
~*~*~
Drgnął, otwierając oczy. Rozejrzał się uważnie, próbując wybudzić do końca z transu. Ściany jaskini, dogasające ognisko, niedaleko skóry robiące za posłanie, suszące się rośliny. Duchy pokazały mu to, czego on nie chciał widzieć. Jego dzieciństwo, młodość. I śmierć. Nienawidził tego, lecz duchy lubiły robić to wtedy, gdy były złe na Kapłana, lub po prostu, by sobie z niego zażartować. Jego brat, Adios. Ciekawe jak sobie radził. Na pewno trenował umiejętności, na pewno był wspaniałym władcą. I na pewno mu nie wybaczył. A gdyby tak się do niego kiedy wybrać, odwiedzić? W sumie, nawet gdyby go zabili, rozczłonkowali, po kilku dniach byłby w jednym kawałku. Ale po co ryzykować. Lepiej zostać tu, słuchać rozkazów.

Ależ ja wtedy byłem głupi.. 

__________
Witam tych których znam i nie znam. 

13 czerwca 2016

[76] Wiraże.


[Do pierwszej części opowiadania polecam założyć słuchawki i kliknąć tutaj - Link]


      W ciemności towarzyszył mu jedynie miarowy dźwięk. Wiedział, gdzie się znów znajdował. Zdawał sobie również sprawę z tego, że wcale nie słyszy tego dźwięku - jego uszy jeszcze się nie rozwinęły. Czuł go w całym ciele, przenikający przez ciepły płyn dźwięk. Kojący, znajomy, jedyny. 
Nie wiedział dlaczego, ale czuł już, że i on wytwarza podobny dźwięk. Jego własne ciało zsynchronizowało go nawet z tym, który je przenikał.
      Było ciemno, a on unosił się we wszechogarniającym bezpieczeństwie. Nie przeszkadzała mu nawet ciasnota, kiedy od czasu do czasu coś pchnęło go w bok. Wiedział, że nie był sam. Były inne, maleńkie źródła miarowych dźwięków. Wszystkie zgodnie naśladowały ten jeden, który wciąż go przenikał.
      Było ciemno. Jeszcze tego nie wiedział, ale jego niewielki pysk już się otwierał. Nowe doznania, och, jak bardzo się ich przestraszył! Płyn, który go otaczał wlał się do środka jego pyska atakując go zupełnie nowym wrażeniem. Jak to nazwać? Sam jeszcze nie wiedział. Odtąd jednak połykał płyn regularnie, smakując świata poza sanktuarium. Kiedy maleńkie źródła obok drżały wiedział, że i one to zrobiły.
      Pamiętał też, kiedy wszystko się zmieniło. Wibracje stały się zbyt szybkie, wręcz chaotyczne. Pamiętał, że przenikały go stymulując jego własne. Dlaczego to się dzieje, CO właściwie się działo? Uścisk był silniejszy niż kiedykolwiek, inni też to czuli. Maleńkie źródełka w nich samych trzepotały żałośnie, reagując na poruszenie dookoła. Szaleńcze tempo oszałamiało, naciski stały się miarowe, coraz częstsze i szybsze.
      Nie wiedzieć nawet kiedy, ciepło zniknęło, zastąpione czymś zupełnie innym. Jego pysk otworzył się, wypuszczając resztki. Zalała go fala kłującego uczucia, tak innego, że nie mógł go przywitać bez wyraźnego protestu.
      Pierwszy oddech i piskliwy protest.
Wtedy jeszcze sam go nie słyszał, ale inni tak. Pamiętał tylko jak dziwne uczucie wnikało przez jego pysk. Jego ciało drżało, pozbawione ciepła, bezpieczeństwa, miarowego dźwięku, który mówił mu, jak kierować jego własnym, tak maleńkim.
      Sercem.


***

      - Chłód i samotność, na początku i samym końcu.
      Niemy krzyk, na który nowo narodzone uszy były tak nieczułe, raz po raz przeszywał tę ciszę. Szczenięta kwiliły nie zdając sobie sprawy z tego, jak bardzo hałasują. Jeszcze przez kilka tygodni miały żyć w ciemności i ciszy.
      Obserwował je, nie zauważony ani przez Waderę, ani przez jej partnera. Był niematerialny. Kiedy piszczące szczenięta umilkły, poczuł ulgę bijącą od swojej szczenięcej postaci. Z lekkim westchnieniem i największym trudem, odwrócił się od wspomnienia by spojrzeć na Przodków. Jedynie jego Matce wystarczało energii, aby się zmaterializować. W końcu znajdował się w Jej własnych wspomnieniach. Przysiadła obok niego, o wiele starsza niż widzieli ją w projekcji. Oboje, on i Ona, zdawali się ignorować resztę; maleńkie zawirowania w miejscu, gdzie dusze manifestowały swą obecność.
      - Rozumiem, że macie jakiś powód, by przywieźć mnie aż tak daleko wstecz. Choć mam nadzieję, iż nie jest to jedynie wasz sentymentalny kaprys. - Powiedział chrypliwym tonem.
      - Prosiłeś o zrozumienie Synu. Jak inaczej możesz zrozumieć siebie, swoje poprzednie życie? Do tej pory nie pamiętałeś nawet, że byłeś świadomy nim się urodziłeś. Nie potrafiąc przywołać wspomnień tego życia, nie próbuj nawet sięgać poprzedniego.
Wilk przestąpił z jednej strony ciała na drugą. Odczuwał ucisk i robił to odruchowo, choć faktycznie pozostawał poza swoim ciałem i nie mógł poprawić pozycji.
      - Chcesz mi powiedzieć, że moje dwa wcielenia mogły się jakoś przepleść?
      Odpowiedziała mu cisza. Spodziewał się jej zadając pytanie, oni nigdy nie odpowiadali prostym językiem. Znów spojrzał na żywe wspomnienie Matki i rodzeństwa. Dominanty zaczynały się w nim zmieniać.
Stopniowo ogarniała go bolesna świadomość nadchodzącej straty, echo jej potępieńczego skowytu i przebłysk ulgi. To właśnie wtedy okazało się, że połowa miotu nie przeżyła na tyle długo, by choćby otworzyć oczy. Połowa, została jej jedynie parka szczeniąt. Reishi i jego siostra. Musiała doprowadzić do tego, by im się udało.
      Jego uszy przycisnęły się do karku, gdy wspomnienie przepływało przez jego świadomość. Wiraże barw, emocji, myśli i uczuć.
Nie śmiał spojrzeć w kierunku Jej duchowego odbicia, więc zmusił się by patrzeć na to, co projektowała przed jego nosem. Zdawał sobie sprawę, że gdyby nie była świadoma Mowy, zwyczajnie odrzuciłaby martwe szczenięta aby zająć się żywymi. Nie przeżywałaby tego, takie jest prawo natury. 
      - Uczucia i emocje to przekleństwo inteligencji, prawda? - Głos samicy zabrzmiał mu w uszach jak echo dzwonów, kończył mu się czas. Narkotyk powoli wypłukiwał się z jego organizmu.
      Z ogromnym wysiłkiem obrócił głowę w Jej stronę, posłała mu smutny uśmiech. W jego głowie pojawiła się pytająca myśl, jednak nie zdążył się odezwać. Jego ciało wychodziło z transu, Matka rozpływała się, podobnie jak Jej wspomnienie, grota, w której się urodził.


Stan narkotycznego odurzenia opuszczał go wyjątkowo szybko. Chwiejnie podźwignął się na łapy, aby uwolnić zdrętwiałe tylne nogi z niewygodnej pozycji. Choć ciało miał osłabione, jego umysł pracował ze zdwojoną siłą. Nim powrócił ze świata Duchów, przez więź z Matką zdążył zauważyć przebłysk jeszcze innego wspomnienia. Czuł jej niepokój, ale choć starał się bardzo, nie potrafił zrozumieć o co się tak martwiła. I skąd wiedziała, o czym pomyślał? A może nadeszło tak upragnione zrozumienie?
      Otrząsnął się, chcąc pobudzić zgęstniałą krew do żywszego krążenia. Z ociąganiem wypełzł z groty, oblizując pysk językiem lepiącym się do podniebienia.
Na zewnątrz skierował się w stronę polany, rozmyślając nad tym, co zobaczył. Wciąż widział za mało, aby mógł jednoznacznie stwierdzić co mu to mówi, to jasne. Poza tym miał wątpliwości, czy wczesne dzieciństwo, nawet z domieszką wspomnień jego matki, powoduje u niego stany lękowe.       Był niecierpliwy, a przez to odrobinę rozdrażniony. Musiał jednak dać sobie chwilę przerwy, nim znów zapadnie w trans. Każdorazowo śnił kilka dni, spalając przez ten czas zgromadzone w ciele zapasy tłuszczu.
      Nie potrafił się pozbyć uczucia zawodu, wzrastającego w nim z każdym krokiem. Żałował, że z całej sesji zapamiętał jedynie wspomnienie narodzin. Być może Matka pokazała mu więcej, a on w swej ignorancji nie uznał tego za godne uwagi?
Z cichym plaśnięciem przysiadł przy truchle sarny, efektowi ich ostatniego polowania i zatopił w niej kły.
      Uśmiechnął się pod nosem, kiedy krew poruszyła jego kubkami smakowymi. Kiedy przymknął ślepia, jego umysł zalała znów ciemność. Miarowy dźwięk rozchodzący się przez całe jego jestestwo i pierwsze otwarcie pyska. Teraz sobie przypominał, ten płyn miał metaliczny posmak surowego mięsa. Zachichotał na to odkrycie, przełykając kawałki strawy.
      - A więc płyn w łonie matki smakuje tym, co spożywa Samica. - Zamruczał do siebie, nie bacząc na zdziwione spojrzenie Lailah, która właśnie dołączyła do niego przy uczcie.



12 czerwca 2016

[75] Waiting Between Worlds


"Nie prze­widzieć burzy w piękny czas..." 
część 1

Beznadzieja dopadła i mnie - czarną waderę o złocistym spojrzeniu czujnych oczu. Zawsze były czujne... i oczy i uszy... jak i całe jej ciało. Teraz poddane jakiemuś tajemniczemu uczuciu. Uczuciu pustki i bezradności. Jakby cały świat zaczął jej wirować, a dotąd twarde i niezłomne cele uległy zaniechaniu i wpadły w jakiś nieznany odmęt czasowy. Jakby to wszystko co dotąd miało sens, rozmyło się w dogorywającym świetle zachodzącego słońca. Niczym krew spływająca gęstymi strugami po miękkim futrze kolejnych partii ciała. Od góry do dołu, nie inaczej, tylko właśnie tak.
Przeznaczenie... wierzysz w przeznaczenie? A może to Przeznaczenie wierzy w nas? Może to ono zacieśnia szpony na naszych krtaniach i wbija zębiska w nasz los, niczym krwiożercza bestia, chcąc zepchnąć nas na samo dno tej matni i pustki którą stanowi nasz smutny świat.

Był chłodny wieczór, gdy Silje Selun po raz pierwszy od dłuższej nieobecności odwiedziła jaskinię alph i spojrzała na mnie łagodnie, uśmiechając się przy tym przyjaźnie jak nigdy wcześniej. Spojrzałam na nią w gniewie. Odkąd założyła te swoją rodzinę, zapomniała o mnie całkowicie, zaszyta wciąż z Royem w ich gniazdku z tymi małymi okropnymi szczeniakami. Mruknęłam cicho pod nosem, bowiem jej obecność przerwała mi moje skoncentrowanie na myśleniu. Nie odezwałam się, bowiem nie czułam takiej potrzeby w obecnej sytuacji.
- Brahmaputro! - rzekła skrzydlata - dlaczego jeszcze nas nie odwiedziłaś? Mamy czwórkę wspaniałych szczeniąt, nie chciałabyś ich poznać?
Spojrzałam na nią zrezygnowana. Najwidoczniej siostra nie czuła, że zaniedbała też obowiązki siostry. Wypuściłam cicho powietrze ze świstem jakbym chciała zamilknąć na dobre, ale przeszywające w tym momencie spojrzenie Silje mnie od tego odwiodło.
- Bywam w okolicach lecz jeszcze nie zaprosiłaś mnie do środka. - burknęłam poirytowana. Skrzydlata najwidoczniej wyczuła że coś jest ze mną nie tak, ale mimo wszystko zaproponowała mi abym udała się z nią teraz tam. Patrzyłam na nią długo w milczeniu. No dobra, przecież nie mogę w nieskończoność być zła, jakby nie patrzeć, to nadal moja przyszywana siostra, więc nie zrobię jej tej nieuprzejmości. Powoli podniosłam swoje wielkie ciężkie cielsko i powłóczyłam łapami w ślad za nią.
Gdy zbliżałyśmy się do jaskini należącej do Roy'a coś mnie tchnęło, aby poznać te małe istoty.. może w istocie nie były takie złe, jak mi się wydawało. Właściwie to nie wiem skąd we mnie tyle nienawiści do młodego pokolenia. Weszłam do środka, gdzie baraszkowała czwórka kolorowych kulek futra. Nie były już najmniejsze, ale wielkością też nie grzeszyły. Zresztą ja byłam tak duża że ledwie się zmieściłam w wejściu.
Silje przedstawiła mi maluchy oraz im mnie jako ich ciotkę.... Zaraz zaraz.. ciotkę?
- Ja mam być ciotką? - kłapnęłam bez zastanowienia z żenującą miną na pysku. Szybko jednak się zebrała w sobie i kiwnęłam głową widząc przyjazne minki pary wilków przede mną. Westchnęłam i położyłam się, a wtedy właśnie się zaczęło... Szczeniaki były wszędzie. Dwa wgramoliły się na mój grzbiet, Imala zaczęła bawić się wesoło w okolicach mojego ogona, a Ketiva jako jedyna przysiadła obok mnie i przyglądała mi się swymi nierozwiniętymi za dobrze oczkami. Dygnęłam, a w głowie powtarzałam sobie tylko w zapętleniu słowo "wytrwam to". Kątem oka dostrzegłam jednak że Ketiva posiada w sobie coś niezwykłego, coś czego inne szczenięta nie posiadały, mimo braku dostatecznej ilości dobrego wzroku, szczenie było dla mnie niezwykłe i różniące się od reszty, co bardzo kuło moją spostrzegawczość.
Spędziłam w grocie kilka godzien, usiłując mimo wszystko skupić się na rozmowie z parą wilków, po czym opuściłam ich grotę z wielką ulgą. Gdy znów byłam wolna na otwartej przestrzeni, bez dokuczliwych małych pasożytów, jak to nazywała moja wielka tajemnicza głowa. Miałam ochotę na polowanie. Tak też zrobiłam. W mgnieniu oka oddaliłam się szybkim pędem od groty basiora i udałam się na polowanie, w mojej ukochanej samotności, która przez większość życia była i jest jedyną przyjaciółką mojej skomplikowanej osobowości.

~Brahmaputra
~*~*~*~
Tytuł zaczerpnięty z utworu: Zack Hemsey - Waiting Between Worlds. Opowiadanie będzie składało się z 3 części i będzie miało istotne znaczenie w życiu stada. Powyższa piosenka zainspirowała mnie do napisania powyższego opowiadania, oraz do 2 kolejnych części, które na razie tkwią w mojej głowie. Piosenka jest podzielona na 3 różniące się od siebie fragmenty (kto słuchał, zrozumie)
Część I mieści się w utworze od 00:00 do 02:25.

9 czerwca 2016

[74] Organizacja

1. Od tego momentu powstaje oficjalnie otwarty PAMIĘTNIK HOG --> >Klik<

Jeśli jakaś osoba będzie zainteresowana pomocą w prowadzeniu powyższej strony, prosimy o wysłanie maila na adres: herd.of.guardians@op.pl , a wyślemy zaproszenie do współtworzenia oraz najpotrzebniejsze informacje.


2. Aerin staje się rekrutem SDI, zgodnie z zasadami naszej hierarchii - uzyskując rangę Strażnika nocnego.
Wielkie Drzewo Istnień nagradza Twój wysiłek >Kamieniem szlachetnym, który będzie oznaką Twoich umiejętności. To właśnie za jego pomocą kiedyś w określonym czasie staniesz się pełnoprawnym członkiem Straży Drzewa Istnień, zatem trzymaj kamień w ukryciu lub niech zawiśnie na Twym karku.

3. Kilka osób poprosiło o zadania na główne pozycje w hierarchii. Proszę o wykonanie zadań w formie opowiadania. Oto one.


Zadanie na Mistrza Tropienia - Daybreak
Droga Daybreak. W odległej samotnej puszczy, gdzie kończą się drzewa, na wschód od granic naszego terytorium, widziałam potężnego jaszczurowatego gada, który ma paszczę wypchaną zębiskami i ostre pazury. Porusza się na dwóch tylnych kończynach i wydaje okrutne dla uszu dźwięki. Stoczyłam z nim walkę, w której doznałam poważnych obrażeń i w ciężkim stanie powróciłam do domu. Twoim zadaniem, jako przyszłego tropiciela jest sprawdzenie tamtych okolic i dostarczenie mi raportu o tym, czy istnieje jeszcze zagrożenie ze strony innych przedstawicieli tego dziwnego gatunku. Ewentualnie podanie mniej więcej liczby osobników oraz terytorium przez nie zamieszkiwanego, bardzo ułatwi nam to bezpieczeństwo w stadzie. Za trop początkowy, będziesz musiała użyć mojego(Brahma) zapachu, gdyż jako ostatnia tam byłam. Dotrzesz z jego pomocą do miejsca walki, prawdopodobnie truchło gada wciąż karmi tamtejsze ziemie.

CEL: Znajdź miejsce walki Brahmaputry z gadzim potworem i wytrop pozostałych przedstawicieli tego gadziego gatunku. Unikaj walki z tymi stworzeniami, są zbyt niebezpieczne. Określ ich liczbę i miejsce ich terytorium, po czym zdaj raport Brahmaputrze.

Zadanie na Przywódcę Szpiegów - Roy
Drogi Roy'u. Na północ stąd, około 5-6 godzin drogi od granic naszego stada, widziano niebezpieczeństwo w postaci dwunogów. Wykorzystaj swoje umiejętności najlepiej jak tylko potrafisz oraz sztukę kamuflażu. Nie możesz być zauważony. Stań się im bliski, bądź jednym z nich i dowiedz się co planują. Czego oczekują od tutejszych krain. Czy będą stanowić dla nas niebezpieczeństwo, czy też nie. Ta wyprawa może okazać się zbyt niebezpieczna. Jeśli uznasz że więcej zrobić dla HOG już nie możesz, wróć do nas by zdać raport. Nie wolno Ci przyprowadzić ich do nas, ani się zdradzić jako jeden z nas, strażników. Musisz opanować trudną sztukę bycia kimś innym niż jesteś na prawdę. Ewentualnie śledź ich przez tydzień. To powinno wystarczyć abyś mógł wyciągnąć kilka ważnych dla nas wniosków w tym temacie.

CEL: Znajdź tajemniczych dwunogów i jeśli będzie to możliwe, spróbuj dowiedzieć się czegoś na temat ich zamiarów. Unikaj walki oraz staraj się pozostać niezauważonym. Jeśli to będzie konieczne, śledź ich tak długo jak to możliwe. Po powrocie zdaj raport Brahmaputrze.

//Brahmaputra


6 czerwca 2016

[73] Promise me you’ll never leave my side.

Czy ja śnię?
To nie może być sen. Wszystko jest takie realne, kolory takie żywe a śpiew ptaszyny zbyt głośny. Szum delikatnego wiatru przeplatający się pomiędzy świeżą, soczyście zieloną trawą oraz koronami drzew. Prześwitujące gdzie nie gdzie promienie porannego słońca, budzące wszystko wokół. Młode kwiaty kilka miesięcy temu wyrośnięte z niczym nieskalanej ziemi otwierają swe kielichy i wyciągają się w stronę słonecznego światła, wołając o ciepłą pieszczotę. Czuje przeróżne zapachy. Dzikie róże, broniące się ostrymi kolcami, bez, który swoją intensywną wonią ściąga do siebie różne owady. Słyszę dźwięki. Nieopodal hasają zające ganiając się z rosłymi jeleniami. Nadeszła wiosna, czuć to nawet po samej temperaturze. Krajobraz rysujący się przed moimi oczami, niegdyś skąpany w bieli, dziś tętni życiem.
Więc dlaczego mam wrażenie, że jestem pogrążona w śnie?

Idę. Stąpam po ziemi tak delikatnie, jak tylko jest to możliwe. Nie wiem gdzie, w jakim celu. Po prostu idę. Nie zwracam na nic uwagi. Interesuje mnie jedynie to, co znajdzie się za zakrętem. Leśne żyjątka, tak płochliwe, uciekają na mój widok. Czasem jedno zatrzyma się, popatrzy, pokręci łebkiem wydając z siebie ciche odgłosy i czmychnie w głąb krzewu. Bawią mnie ich reakcje. Co jakiś czas wzdycham ciężko, nie mogąc wytrzymać ciepłego powietrza. Z godziny na godzinę robi się coraz cieplej. Nie wiem, ile już przeszłam. Droga ciągnie mi się w ciszy i spokoju, zakłócanym jedynie odgłosami natury. Spoglądam ku niebu, jednak szybko powracam wzrokiem przed siebie nie dostrzegając między gałęziami ani jednej białej chmury.
Po raz kolejny wzdycham.

Samotność mi odpowiada, tym bardziej gdy wybieram się na zwiady. Może i jestem tylko nic nieznaczącym rekrutem, który zwiady powinien samotnie prowadzić nocą, jednak wyniosłam to z domu. Byliśmy niegdyś wielką rodziną, która co noc troszczyła się o gwiazdy. To dzięki nim nasze wieczorne niebo było nakrapiane maleńkimi, błyszczącymi kropkami. Teraz zostałam tylko ja. Ostatni osobnik rasy Nastea pod pieczą tytanki Asterii. Większość magów przez lata uczy się o tego rodzaju magii. Magii gwiazd. Jednak co oni mogą o tym wiedzieć. Kręcę głową, by odpędzić się od tych myśli. Czas nieubłaganie szybko przeplata się między palcami, uciekając. Słońce coraz dłużej utrzymuje się na niebieskim sklepieniu. Niech się już to skończy.
Niech wróci ta biel, która usypia wszystko wokół.

Czerwono-niebieskie niebo wita mnie, gdy wychodzę na wzgórza. Tu już nie jest tak pięknie jak w lesie, który pozostawiłam za sobą. Polana, która rozciąga się przede mną nie jest tak zielona niż zazwyczaj. Skropiona czerwienią ziemia, truchła zwierząt oraz swąd gnijącego od ciepła mięsa nie jednego przyprawiłby o mdłości. Nucę wesoło tylko mi znaną melodię, obojętnie przechodząc obok trupów. Zapach rozlanej krwi wsiąkającej w ziemię pieści moje nozdrza, przez co opuszczam łeb, uśmiechając się szaleńczo. Mało kto z wie, że wręcz uwielbiam ten zapach. Przechodząc obok łba rosłego jelenia otarłam się o poroże, tym samym brudząc swoją sierść we krwi zwierzęcia, która skrzy się w blasku zachodzącego słońca. Nie wiedząc o tym idę dalej, wyczuwając coraz to nowe zapachy. Spalona ziemia, znów zgnilizna oraz... ludzie? Kręcę łbem, zatrzymując się na kolejnym wzniesieniu. Odwracam się, żegnając tęsknym wzrokiem obraz malujący się czerwienią. Zostałabym tam, gdybym tylko mogła. Jednak nowy zapach, jaki wydzielał człowiek był jeszcze ciekawszy.

Rzucam się pędem wgłąb lasu.

Na miejscu jestem tuż przez zachodem słońca. Granatowe niebo, tak puste, aż prosi się o małe, świecące kropeczki. Nie dzisiaj, kochane. Nie teraz. Tylko... jak ICH podejść? Wokół ogniska, które rozpalili przede mną, siedzi kilku rosłych mężczyzn. Rozglądam się białymi ślepiami, będąc schowana między zaroślami. Gdyby nie moje kilku kolorowe umaszczenie, szybko i łatwo rzucające się w oczy (a najbardziej rozpadające się fragmenty bieli na grzbiecie i ogonie), już dawno byłabym o wiele bliżej, przysłuchując się ich rozmowie, z której i tak zapewne nic bym nie zrozumiała. Jednak, jak głupia, skradam się do paleniska modląc się do Asterii, by mnie nie zauważono. Wydaje z siebie głuchy pisk, gdy dostaję w łapę butelką, którą któryś z nich rzucił do tyłu. W mgnieniu oka wtapiam się w tło, wstrzymując tym samym oddech. Odejdź... Odejdź... - szepcze do siebie głowiąc się, co powinnam zrobić w razie gdyby mnie znaleźli. Uciec? Nie. Podjęliby się pogoni za mną. Zaatakować? Nie. Nie znam ich umiejętności, ni broni, jaką się posługują. Więc... Zostało mi tu siedzieć w bezruchu i błagać o cud?
- Chodźcie tu!
Ze zdziwieniem stawiam uszy na sztorc i unoszę łeb. Zrozumiałam? Jakim cudem mogłam zrozumieć, jeżeli to drugi raz, kiedy słyszę ich język? Patrzę przed siebie. Dwunożni zabrali ze sobą długie, metalowo-drewniane... coś i wolnym krokiem zaczęli się oddalać. Jeden z nich z niedużego naczynia wylał w ognisko wodę, po czym ruszył z towarzyszami. Mam za dużo pytań, za dużo stwierdzeń i domysłów. Czy był to znak od Asterii, iż źle postąpiłam?

Nie chcę wiedzieć.
To już nie ważne.

Droga powrotna ciągnie mi się nieubłaganie długo. Jak gdyby te kilka godzin miało wpływ na tak wielki wzrost roślinności, przez którą włóczę się po nieznanych mi drogach nie mogąc odnaleźć tej właściwej. Wpatruję się w niebo, jakby miało mi pokazać w którą stronę mam iść. Gwiazdy dziś nie skrzą się wesoło na niebie. Zapomniałam o moim zadaniu, które wykonuję odkąd się narodziłam. Klnę na siebie w myślach, przedzierając się przez bujną roślinność, nadal nie mogąc odnaleźć drogi na terytoria stada. Robię od czasu do czasu postoje, podnosząc łeb, by wyłapać w którą stronę powinnam ruszyć. Czyżbym zbłądziła? Nie, nie może być! Ja, Aerin, posłanka Asterii, zgubiłam się w lesie! Cóż za ironia! Z ciężkim westchnięciem ruszam nieznaną mi drogą w nadziei, że może w końcu doprowadzi mnie do domu. Po godzinie tułania się po lesie w końcu dostrzegam znajomą mi polanę, na której ciągle przebywamy. Ciesząc się w duchu opadłam pod głazem na uboczu, układając wygodnie pysk na łapie. Szaro-biała kula, którą wytworzyłam, otuliła moje ciało przeraźliwie zimnym powietrzem, lecząc moje zmęczenie. Puls spadł, jest niemal niewyczuwalny. Utrata świadomości powinna zaraz nadejść, jednak przed tym wysyłam w niebo kilka gwiazd, by Asteria wybaczyła mi błędy, popełnione dzisiejszego dnia.

Zasnęłam z uśmiechem, nie czując już niczego.


To mój pierwszy raz, gdy napisałam tak długie opowiadanie.Tym samym traktuję to jako pewne "zadanie" na pełnoprawnego nocnego strażnika, jednak nie mnie jest oceniać. Zaczęłam pisać to rok temu. Postanowiłam dokończyć, by nie kurzyło się w roboczych. Skrawki można było spotkać na innych blogach, w których brałam udział.
Tytuł zapożyczony od: BMTH - Follow you

4 czerwca 2016

[72] Metalowe skrzydła.



     Jego dłonie zaciskały się mocno na manetce. Gdyby metalowa dźwignia poczuła jakikolwiek ruch, szczególnie na tej wysokości, nie skończyłoby się to najlepiej.
     Głos kapitana eskadry znów zabrzmiał w jego słuchawkach:
     - Cztery psy na dwunastej - Niewyraźny głos zagłuszyły po chwili odpowiedzi wielu innych
     - Wilk Jeden, przyjąłem.
     - Wilk Dwa, przyjąłem.
     - Wilk Trzy, przyjąłem - tym razem odpowiedział jego własny głos.
     Odruchowo zerknął na kokpit. Pożółkłe zdjęcie ciemnowłosej kobiety i jej niższej, młodszej wersji. Ich uśmiechy sprawiły, że i jego wargi wygięły się delikatnie. Pogładziwszy podobiznę, pociągnął dźwignię przepustnicy silnym, powolnym ruchem.
Radio zaszumiało, gdzieś w tle zalała go fala niezrozumiałych bełkotów w innym języku. 
     - Mamy psy na falach radiowych. Manewr wymijający od lewej - głos kapitana nieznacznie wybił się ponad paplaninę - Wilk Trzy, za mną.
     Zacisnął obie dłonie na rączce, podrywając samolot w ślad za przywódcą. Dobrze znał ten manewr, jednak mimo wielu lat służby, wciąż nie przywykł do zabójczej prędkości maszyny - choć nie wiedział o tym nikt, prócz niego. Turkot silnika zagłuszał jedynie pisk wiatru, który żarłocznie zaczepiał o kokpit. Wiedział, że znajduje się tuż nad nimi, jednak Amerykanie nie dali się zaskoczyć. Cholera. Mustangi były o wiele twardsze, lepiej uzbrojone. Teraz mogła im pomóc jedynie większa zwrotność ich własnych maszyn.
     Wszystko przyspieszyło tak, że jego serce zdawało się zwalniać tempa. Jedno uderzenie, białe zębiska samolotu Jankesa zdawały się kąsać ogon jego maszyny. Dwa. Japończyk niemal wtulił drążek w pierś, wykonując błyskawiczną akrobację o 360 stopni. Trzy. Teraz to on siedział mu na ogonie. Cztery. Amerykański samolot, zdawać się mogło, rozpłynął się w powietrzu; pozostała po nim jedynie spiralnie skręcona smuga czarnego dymu.
     - Wilk Trzy, jednego mniej
     - Doskonale, zostało po jednym dla każdego.
     Tak zapamiętał swoje dwudzieste i ostatnie w życiu zestrzelenie.
     Nie był już tym młodym, pełnym werwy człowiekiem. Stał tam, ranny i spocony, obserwując maszynę w której był tamtego dnia - ranną jak on sam. 
Dopiero kiedy podszedł do niego oficer, zorientował się, gdzie właściwie się znajdował. Zgodnie ze zwyczajem przyklęknął przed dowódcą i jego kataną.
     - Zgodnie ze starym zwyczajem, za wierność i oddanie godne samuraja. Umieraj godnie, za Japonię i za jej cesarza - Duma brzmiąca w głosie oficera brzmiała mu w uszach niby dźwięk dzwonu, napełniając taką samą dumą jego wnętrze. Z poniesioną głową wyprostował się, odbierając od niego miecz.
     - To zaszczyt mu służyć - odpowiedział.
Od tamtej chwili czuł się obco, jakby patrzył na własne ciało gdzieś z boku. Obserwował, jak idzie w stronę wysłużonej maszyny, odpala silnik, który zaskoczył dopiero po trzeciej próbie. Nie zakładając gogli ani słuchawek, jedynie z białą opaską splamioną jedynie czerwonym kołem widniejącym na jego czole.
     I choć nie było już Wilka Jeden, ani drugiego, startującego po jego prawicy, zdawało się, czuł ich obecność. Teraz, dokładnie tak jak oni, miał zginąć w swojej maszynie.
Znów odruchowo zerknął na stare zdjęcie, wetknięte obok licznika który od dawna się nie poruszał. Zdjęcie przeciągnięte teraz czarną wstążką. Jego ręka zadrżała na drążku, oczy utraciły resztkę blasku.
Widział swój cel, co przypominało jedynie, że jego samolot również się zmienił. Wyładowany ładunkami wybuchowymi, już nie zielony, ale niebieski.

     Ogromny lotniskowiec rósł w oczach, choć on nie słyszał już nawet szrapneli odbijających się od blach samolotu. Kolejny wstrząs mówił wyraźnie, że już go trafiono. Tracił wysokość, nie przeszkadzało mu to jednak. Zbyt dobrze widział mostek dowodzenia.
     Choć w jego kraju okazywanie emocji było nie na miejscu, teraz, kiedy nikt go nie widział, poza martwymi podobiznami żony i dziecka, czuł jak po twarzy spływają mu gorące łzy.
Szloch zaciskał na jego szyi wisielczą pętlę.
- Za Cesarza, za Japonię - powtarzał jak mantrę; ostatni rytuał, który pozwalał mu zachować zmysły aż do końca. Dzięki niej zdawał się nawet nie poczuć, jak rozszczelnia się kokpit, kiedy kula przebiła jego ramię.
- Za Cesarza, za Japonię - zdawać się mogło, że kobieta i dziecko machają do niego. Czy to było tylko w jego głowie, czy mu się nie zdawało? Mantra sprawiała, że jego wargi poruszały się coraz szybciej, mówiły coraz głośniej.
Kobieta i dziecko zdawały się rozpływać w rosnącym gorącu i rozbłysku światła.
- Za Ciebie, Akiko, Reiko!


***

     Basior przebudził się z dudniącym warkotem, wydostającym się z jego gardzieli. Czuł się, jakby trawiła go gorączka. W jego piersiach serce tłukło się jak u spłoszonego ptaka, niemal boleśnie.
 I znów sen, którego nie pamiętał po przebudzeniu. Co takiego powodowało u niego podobne reakcje? Zirytowany i wycieńczony, podniósł się i otrząsnął, jakby chciał zwalczyć uczucie paniki i głębokiego smutku, który go dręczył. I wciąż, z niewiadomej przyczyny.
Uspokoiwszy oddech, skierował się w stronę wodopoju. Po drodze, choć obawiał się obrazów jakie mogła przynieść mu noc, postanowił przywołać owe sny. Jeszcze dziś, o ile emocje mu na to pozwolą, w towarzystwie duchów. Czuł, że nie może dłużej unikać demonów przeszłości, a z pomocą przodków powinien sobie z nimi poradzić.
Albo chociaż zrozumieć.

_______________________________________________________________________________________

Oto część pierwsza historii Reishiego, jedyna część jeszcze z jego poprzedniego życia. Teraz będę stopniowo drążył to, co przechodził już w futrze.