Rozdział I
Ciemność… widzę ciemność i tylko ciemność… Czy to sen? Czy
ja wgl jeszcze żyję.. Och moja głowa… boli tak bardzo… czuję się tak jakbym
leżał miesiąc pod stertą gruzów… Ale chwileczkę… czy ciemność którą widzę nie otacza mnie dlatego iż moje oczy są
zamknięte? Tak.. chyba tak… to ma sens.. Jedno oko otwarte. Od razu lepiej. Ale
cóż to… Czy ja dobrze widzę?
Otworzyłem powoli drugie oko, i poczułem jak moje serce
zakołatało ze strachu. Strach był jedyną rzeczą jaką pamiętałem. Przed sobą
miałem półmrok... zawsze lepsze to niż całkowita, pozbawiona nadziei ciemność.
Nie miałem odwagi nawet ponieść łba. Czułem że jej brak towarzyszył mi od
zawsze, ale.. gdzie ja do cholery jestem? Przesunąłem źrenice to w lewo to w
prawo, gdzieś w oddali majaczyły delikatne płomienie. Gdy po dłuższych
obserwacjach w końcu nabrałem ochoty by się podnieść, jednoznacznie
stwierdziłem że nie mogę… może więc to wcale nie był strach? Podniosłem
delikatnie głowę i zobaczyłem że jestem przygnieciony potężnym ciałem czarnego
jak smoła basiora. Był zdecydowanie większy ode mnie. Cholera… i co ja mam
teraz robić? Wołać o pomoc? To bezsens… Ale jeszcze większym bezsensem byłoby
tu dalej leżeć i czekać na cud… Postanowiłem więc wydostać się z uwięzi.
Zacząłem szamotać się całym ciałem, czułem bardzo silny ból tylnych łap, ale
mimo to próbowałem za wszelką cenę się wyzwolić. Po kilkunastu minutach
rozpaczliwego wygrzebywania się, nareszcie się udało. Oddychałem jakbym przebiegł
całą półkulę ziemską. Gdy w końcu złapałem oddech i go wyrównałem, na nowo
wstałem i rozejrzałem się. Byłem na niewielkim wzgórzu niemal doszczętnie
pozbawionym roślinności. Gdy zbliżyłem się do krańca wzgórza przede mną
rozległa się obszerna dolina, a w niej
całe setki wilczych ciał, niektóre otoczone dogasającymi płomieniami ognia.
Skuliłem się automatycznie w pozycji leżącej. Szczena opadła mi dosłownie do
samej ziemi. Zamknąłem ją po chwili i zastrzygłem uszyma. Ale na próżno. Wokół
zalegała przerażająca cisza… żywego ducha tam nie było. Westchnąłem, nie
wiedząc za bardzo co mam robić. Po chwili uświadomiłem sobie że przecież kompletnie niczego nie pamiętam.
Podkradłem się do wilka, najwyraźniej mnie uratował swym ciałem. Przyjrzałem mu
się, spojrzałem w martwe źrenice i wściekły wyraz pyska. Niestety… nic mi ta
twarz nie mówiła. Usiadłem bezradny i spojrzałem na odległy horyzont, gdzie
właśnie zaczęło wschodzić słońce… Nie było jednak normalne jak zawsze. Tym
razem było ono krwisto czerwone. Wokół panowała niemal całkowita ciemność,
przez co zrobiło mi się jakoś dziwnie smutno. Podniosłem więc się i zawyłem w
stronę owego słońca najgłośniej jak tylko potrafiłem. Moja melodia wyrażała
zakłopotanie, smutek i nutę tajemniczości. Gdy skończyłem swą pierwszą pieśń
usiadłem spokojnie, rozglądając się na boki i uważnie nasłuchując. Nie musiałem
długo czekać. Po chwili po lesie rozległa się odpowiedź… jedna, druga, trzecia.
Natychmiast skierowałem wzrok na ścianę lasu która bezpośrednio stykała się z
doliną podemną. Położyłem się. Wybiegła z niej grupka czarnych wilków oraz jeden
śnieżno biały. Bardzo się wyróżniał spośród pozostałych, dostrzegłem z oddali że
na karku nosi coś lśniącego. Mimo iż starałem się być niewidoczny, to zwierzęta
nie miały trudności w szybkim odnalezieniu mnie. Natychmiast podbiegli do mnie
i bez żadnych pytań pojmali. Nie miałem sił by się bronić, sam byłem ranny i
słaby, więc poddałem się bez walki. Nie odzywałem się też do nich całą drogę.
Byli moją jedyną nadzieją na przypomnienie sobie o czymkolwiek. Zanieśli mnie
do jakiejś wielkiej kamiennej Sali i umieścili za jakimś magicznym ogrodzeniem.
Przyglądałem im się uważnie, ani myśląc o ucieczce. Wreszcie biały wilczur
wszedł w magiczną aurę, podszedł do mnie bardzo blisko i usiadł, patrząc mi
uważnie w oczy.
- Skąd się tam wziąłeś?
Zaniepokoił mnie jego stanowczy i groźny ton, skuliłem się
lekko i odpowiedziałem cicho
- Nie mam pojęcia.
- Łżesz! – ciemny basior, spoza bariery ostro warknął.
- Naprawdę nie wiem, nic
nie pamiętam.
Biały mierzył mnie spokojniejszym wzrokiem, po czym opuścił barierę
mrucząc coś cicho pod nosem.
- Jeśli nie jesteś więc szpiegiem… przejdź przez barierę …
Spojrzałem na nich błagalnie, bałem się jak nigdy…
przyjrzałem się magicznej barierze która była bardzo piękna, ale piękne bywa
najbardziej niebezpieczne. Niepewnie wstałem i kulejąc zbliżyłem się do niej –
Niczego nie pamiętam, więc chyba nie mam zbyt wiele do stracenia… - wydusiłem po
czym wykonałem skok naprzód, zamykając oczy. Stałem przez chwile w osłupieniu,
słysząc ciche pomruki otwarłem oczy i zobaczyłem zdziwione miny tamtych,
odwróciłem się a bariera dziwnie zmalała.
- Niesamowite –
mruknął biały i podszedł do mnie. Podniósł moją przednią łapę do góry i ujrzał
tam bliznę, którą widać tylko w takim ułożeniu. – Towarzysze… to tylko Roy. – Po
tych słowach postawił moją łapę i parsknął gromkim śmiechem. Niczego nie
rozumiałem.
- Nazywam się Roy?
- Tak – odpowiedział mi krztuszący się ze śmiechu czarny
basior. – Jak Ty to przeżyłeś?
- Nie wiem.. niczego nie pamiętam
- Może to i dobrze – mruknął biały – Czas żebyś poznał trochę
innego życia.
- Jak to? Skoro mnie znacie… może powiedzie mi kim jestem i
co się stało?
- Nie… nie powiemy Ci… Ale… wyrzucamy Cię stąd Roy…
Spaprałeś robotę… i los dał Ci szanse żeby sobie odbudować życie w jakiejś
innej dziurze… Nie spapraj tego po raz kolejny. Nikt inny nie będzie dla Ciebie
tak wyrozumiały jak my.
- Ale…
- Żadnego Ale koleżko…- zwrócił się do wilków - Zabierzcie go stąd… i pokażcie kierunki. – spojrzał raz jeszcze na
mnie – Lepiej by było żebyś się tutaj już nie pojawiał bo podzielisz los wilków
w dolinie…. – zadrwił donośnie po czym opuścił salę wraz z paroma kumplami.
Zostały tylko dwa czarne basiory które wyprowadziły mnie z sali. Długo szliśmy
przez gęste i ciemne lasy aż w końcu jeden z nich odezwał się:
- Jesteśmy wystarczająco daleko naszej tajnej twierdzy i
terenów… Nigdy tu nie wracaj Roy… Nigdy nie dostaniesz tutaj drugiej szansy…-
zaśmiali się i odeszli.
Może i straciłem pamięć, ale już nigdy nie zapomnę krwisto
czerwonych ślepi basiora który mnie zostawił zupełnie samego w dziczy w środku
nocy. Wokoło było przerażająco.. Skrzypiące stare drzewa i pełno innych atrakcji…Westchnąłem.
Byłem ranny i słaby, nie wiadomo nawet kiedy ostatni raz jadłem posiłek..
Ułożyłem się pod jakimś drzewem wyczerpany długim spacerem i całą sytuacją… Po chwili wyszeptałem cicho:
- I co teraz?
C.D.N.
Tak tak.. wszyscy piszą to ja też, nie będę gorszy.. :)