Po wielu wyczerpujących dniach, a raczej miesiącach
swego nieszczęsnego życia położyłem się pod osłoną przyciasnej nory utworzonej
przez zawalony korzeń wielkiego drzewa. Wypuściłem powietrze ze świstem, po
czym nabrałem w nozdrza całe mnóstwo okropnego chłodu. Wzdrygnąłem się. Świat
jakby przymierał. Dni stawały się coraz krótsze, a ciemności nocy pojawiały się
coraz wcześniej i wcześniej. Skuliłem się ciasno przylegając lewym bokiem do
gliny, by jak najlepiej zabezpieczyć ciało przed chłodem. Zasnąłem.
- Tato! Tato! – krzyczały wesoło 3 młode wilczyce,
biegnące za mną. Zatrzymałem się i odwróciłem co spowodowało że wpadły wprost
na mnie. Wygrzebałem się powoli spod ich roześmianych pysków i posłałem
szelmowski uśmiech. Miały w sobie jakiś urok, wszystkie miały śnieżno białą
sierść, stapiającą się w bieli śniegu do okoła. Wszystkie jak na zawołanie
wstały i rozpoczęły jakiś rytuał. Przyzwały wielką kulę ognia, którą wycelowały
we mnie. Ja nie spodziewałem się niczego, odskoczyłem w ostatniej chwili, co
spowodowało potężny cios w wilka czającego się na nas w odległości około 20
metrów, ukrytego w zaroślach. W jednej chwili moje serce zadrżało niespokojnie.
Bez słowa pobiegłem tam, one za mną.
- To on… to on… - powtarzały białe wadery. –
Zdrajca… zdrajca…
Najeżyłem sierść, czułem bowiem jeszcze czyjąś
obecność. Podniosłem powoli wzrok, by ujrzeć cień między drzewami i ten okropny
smród… Nie zdołałem nawet zawarczeć, gdy chłód ogarnął moje ciało, a zwłaszcza
nos. Zaraz… nos?
Ocknąłem się, natychmiast otwierając oczy ze
zdumieniem. Leżałem nadal pod swoim drzewem, robiąc zabawnego zeza, gdyż właśnie
dostrzegłem duży płatek śniegu leżący na moim nosie. Potrząsnąłem łbem,
jednocześnie wzdychając ciężko. - Skąd
tyle dziwnych snów, przecież nawet nie mam dzieci.. - Łapy mi przymarzały, ale
przynajmniej zaczęło świtać.
- Cóż.. trzeba iść dalej - szepnąłem sam do siebie, wiedząc że odpowie
mi jedynie cisza. I tak też się stało. Podniosłem leniwie swoje wychudzone
ciało na szczupłych szczudłowatych kończynach i poczyniłem kroki na przód. Upolowałem uprzednio królika i zjadłem ze
smakiem by mieć siłę na dalszą wędrówkę.
Od miesięcy podróżowałem po świecie, wciąż brnąc na
przód. Tym razem życie utrudniła mi wyjątkowo trudna śnieżyca. Płatki śniegu
dostawały się dosłownie wszędzie.. oczy uszy, nos.. nawet zęby. Musiałem być
dzielny. Musiałem w coś wierzyć, wierzyć że mi się uda. Gdy już zaczynałem
wątpić, że mnie zasypie, bo moje łapy zaczynały sztywnieć i odmawiać mi
posłuszeństwa, śnieżyca zwolniła tępa i po chwili przemieniła się jedynie
magicznie i pięknie opadający śnieg. Stał się już wieczór. Zatrzymałem się, to
chyba nie wina pogody lecz drzew które rosły w nietypowy sposób. Było ich zbyt
mało żeby okryć niebo, a jednak w tym miejscu właśnie tak było. – Cóż nie będę
dyskutował z matką naturą. – pokicałem pod jedno z nich, zebrałem trochę kory i
suchszych gałązek nadających się na podpałkę i wystrzeliłem iskrę w ich stronę.
Tak oto stworzyłem małe ognisko, przy którym ogrzałem zmarznięte łapy. – Od razu lepiej – szepnąłem do siebie,
jednakże w tej samej chwili poczułem czyjeś spojrzenie na sobie. Natychmiast
zamarłem w bezruchu obserwując potężne zwierzę, zbliżające się w moim kierunku.
Przysypałem małe ognisko widząc złowrogie zamiary wielkiej samicy. Był to
przeciwnik ciężkiego kalibru. – A cóż to… nie powinnaś smacznie drzemać? - Dopiero wtedy doszedł do mnie swąd młodych w
okolicy. – Śnieg chyba zaskoczył tutejsze niedźwiedzie – szepnąłem. Chyba
zbliżyłem się niebezpiecznie blisko ich kryjówki. Skuliłem się by pokazać
uległość, jednak niedźwiedzica nie zwróciła nawet na to uwagi, wciąż się
zbliżała. Cóż.. walczyć nie zamierzałem, nie miałem szans. W ułamkach sekund
odwróciłem się i wystrzeliłem najszybciej jak mogłem, kierując się w widoczną z
oddali ścianę lasu.. gęstego lasu. Im bliżej niego się znajdowałem, tym
bardziej wyglądał mi podejrzanie, ale cóż. Nie było wyjścia. Wpadłem w zarośla
pokryte śniegowym puchem, przewróciłem się i lekko poobijałem, po czym wstałem
i pobiegłem dalej nieco kulejąc. Odwróciłem się. Niedźwiedzica najwidoczniej
nie zmieściła się w tak ciasno porośniętym lesie. Zatrzymałem się, czułem się
tutaj zupełnie inaczej. Czułem że moje ciało przepełnia moja magia, po raz
pierwszy czułem to tak mocno… z taką siłą. Ruszyłem dalej, nie zastanawiając
się zbytnio, chciałem poznać źródło tego uczucia. Po drodze mijałem naprawdę
dziwaczną roślinność, i jeszcze dziwniejsze owady czy inne leśne zwierzaki. Ale
chwila..
- Co ja widzę? – wydusił ze zmęczeniem. Przed nim
widniała niewielka polana, a na niej, na kamieniu wypoczywał wilk. Jednak nie
był to zwykły wilk, bowiem posiadał on SKRZYDŁA! Mało tego… miał też kilka
ogonów. Spojrzałem ze zdumieniem nawet na swój własny i zamachałem nim chwilkę
z niedowierzaniem. Podszedłem bliżej. Niewielka postura i pysk zwierzęcia
wskazywała na płeć piękną. Zawahałem się przez moment, ale stłumiłem strach i
wyszedłem z ukrycia. Ukłoniłem się i przywitałem. Tak oto poznałem Silje Selun
oraz stado strażników o wdzięcznej nazwie Herd of Guardians. Pilnowali oni
wielkiego Drzewa Istnień. Z początku postanowiłem zostać by przyjrzeć się temu
miejscu. Po raz pierwszy od dawna czułem tak silną ciekawość. Zresztą znów ktoś
chciał mnie przyjąć. Znów mogłem poczuć czyjeś towarzystwo. Bałem się w głębi
serca że mógłbym nie sprostać wymaganiom alph. Zwłaszcza tej drugiej którą
poznałem później. Wilczyca wielkości dorodnego konia – Brahmaputra. Przerażała
mnie każdego dnia, jednak jej skrzydlata siostra miała w sobie coś, co sprawiło
że postanowiłem zostać i spleść swój los razem z tym miejscem. Być może o tym
właśnie mówił mi stary Jack.. o tym że muszę znaleźć samego siebie. Czy
znalazłem? Życie tutaj, z całą pewnością mnie tego nauczy.
KONIEC SERII – Z pamiętnika Wyrzutka